Dwory i pałace Wielkopolski. Styl narodowy – Jan Skuratowicz

Książka bliska mi o tyle, ponieważ często traktuje o miejscach mi znanych: niedalekich, niekiedy położonych nawet przez przysłowiową miedzę. Niektóre z tych pałaców widzę podczas wypraw po okolicy, niektóre jako cel dłuższych, całodniowych wypraw. Zagospodarowane, raczej zadbane. Czasem schowane w głębi parku, za starodrzewem. Trzeba przejść kawałek, by móc docenić ich urodę. Rozsiane po Wielkopolsce – jest ich naprawdę dużo. Wiele z nich nie znalazło się w tej książce. Po wojnie przekształcane na siedziby PGR, mieszkania, biura, szkoły i inne instytucje – często zmieniały swój wygląd. Bo miały nie być piękne, a praktyczne. W dodatku kojarzyły się z byłym systemem. To świat, który jest obok nas, ale który bezpowrotnie odszedł i już nie wróci w dawnej postaci. W tych budynkach są dziś siedziby firm, restauracje, muzea. Czasem są po prostu zamieszkałe i zwiedzanie ich jest niemożliwe. Niektóre na przestrzeni dziesiątek lat zmieniały wygląd. Pożar, przeróbki, nowe wizje właściciela. Do tego swoją cegiełkę dołożył niestety PRL – nikt nie przejmował się tym, że dwór, pałac niszczeje. Czasem mniejsze i większe naprawy były dokonywane przez miejscowego majstra, który absolutnie nie przejmował się jakimś tam zachowaniem stylu. Na samym początku książki – Kórnik. Jedna z najbardziej charakterystycznych i najstarszych budowli tego typu w Wielkopolsce. No i najbardziej rozpoznawalnych – bo i któż nie zna Kórnika? Ten zamek łączy elementy gotyckie z „narodowymi, polskimi treściami”. Zamykają pałace i dwory z okresu tzw. Międzywojnia. Wtedy to pojawiło się mnóstwo nowych możliwości, które miały wpływ na przykład na wyposażenie rezydencji. „Czasem zbyt bogato i zbyt na pokaz” (str. 265). Książka niekiedy mnie zaskakuje. Odkrywam na przykład pałac położony blisko mojej miejscowości – w Łęce Wielkiej, gdzie został on zbudowany w 1870 roku dla Leona Mielżyńskiego. Styl dworów i pałaców kształtował się przez wiele lat. Pojawiały się teksty, rozprawy wręcz na ten temat, które dokładnie określały, jak taki typowy polski dwór powinien wyglądać. Nie muszę chyba dodawać, że nie powinno w nim zabraknąć czterokolumnowego portyku od frontu. Autor książki dosłownie oprowadza nas po wybranych budowlach. Jest swego rodzaju przewodnikiem, niekiedy próbuje odtworzyć pomieszczenia sprzed przebudowy, pożaru, zmiany właściciela. Oprócz tych informacji na temat pomieszczeń, schodów, okien, drzwi, ścian, ogrodów pojawiają się liczne nazwiska właścicieli, architektów, architektów krajobrazu, dzięki którym przy tych pięknych budynkach powstawały oazy zieleni. W tle historia Polski pod zaborami i w latach niepodległości, artyści, którzy często mieli swój udział w powstawaniu budynku lub jego wyposażenia. Często dwory i pałace posiadały bogate kolekcje malarstwa polskiego i obcego, porcelany czy nawet pasów słuckich. Dzięki cytowanym wspomnieniom można nabrać przekonania, że w tych budynkach – dziś często zamkniętych dla przeciętnego zjadacza chleba – faktycznie toczyło się życie. Czytam w nich na przykład o brzydocie pałacu w Objezierzu. Pewien dziedzic stawiał pałac w Sobiejuchach dla swojej ukochanej – zrezygnował ze swoich planów z powodu zawodu miłosnego. Zygmunt Chłapowski szczycił się przebudową pałacu w Turwii podczas której „skasował wszystkie klitki i składziki wzniesione przez dziadka, usunął alkowy i przepierzenia”.

Książka jest bardzo ładnie wydana. Mnóstwo w niej zdjęć – kolorowych, czarno-białych i sepii. To ciekawa lekcja historii i zachęta, by takie miejsca odkrywać. A jak się okazuje – niektóre z nich są całkiem blisko nas, na wyciagnięcie ręki.

Wydawnictwo Zysk i S-ka  

Dodaj komentarz